Błędne koło

Zacznę od przeprosin dla tych, którzy czekali w piątek na ten post. To pudełko było dla mnie wyjątkowo trudne. Nie ze względu na treści, ale ze względu na moją szwankującą pamięć. Zaczęłam ten cykl od momentu, kiedy mam dwadzieścia lat. Dziś jestem dobrze po czterdziestce. Próby przypomnienia sobie jak wiele te lata przyniosły nowego, jest ogromnym dla mnie wysiłkiem. Nie chciałam, żeby mi coś umknęło, co uważam za cenne i ważne do podzielenia się z Wami. Dziś po dwóch dniach zebrania tego wiem już, że muszę to rozdzielić. Zatem wracając do przerwanego wątku.
Widzę i czuję swoje maski. Chciałabym je od razu z siebie zerwać. Wszystkie naraz. Czuję złość, na siebie, że skoro mam już jakąś wiedzę, co skąd i dlaczego wynika, to czemu nie zmieniam się, swoich zachowań i reakcji. Mam maskę, którą zakładam, gdy się boję. Udaję wtedy pewną siebie i uruchamiam złość. Staję się surowa, groźna i niedostępna. Buduję mur, aby nie zostać ponownie zranioną. Towarzyszy temu ogromny lęk. Przychodzą sytuacje, kiedy chce powiedzieć „nie” i mówię „tak". W efekcie, czego potem czuję się źle. Jestem przemęczona i sfrustrowana. Jednak obwiniam siebie, a wtedy emocje buzują w środku. Nie uwalniam ich. Kieruje je ku sobie. Ciało odchorowuje. Przychodzi następna sytuacja i jest podobnie. Słowo „nie”, nie przechodzi mi przez usta. I mimo, że nie znam siebie jeszcze dobrze, swoich granic i potrzeb, to jednak są sytuacje dla mnie oczywiste, kiedy to „nie”, powinno paść. Za każdym razem jednak polegam. Co z tego, że widzę już związek przyczynowo skutkowy. Chce się już ich pozbyć! Zobaczyć, jaka jestem bez nich. Kolejne miesiące to próba odkręcenia tego, co okazało się niezmiernie trudne, bo tak mocno zakorzenione i wryte we mnie. Widzę swój brak szacunku dla siebie i swoich potrzeb, stawianie siebie na drugim miejscu. Każdy jest ważniejszy. Obciążam siebie zadaniami i rzeczami, których nie chcę robić. Jednak w chwili, kiedy się zgadzam lub zaczynam, to jeszcze tego nie widzę. Refleksje przychodzą potem. Stan niezadowolenia, złości i pretensji. Jednak nadal za to wszystko obwiniam siebie, za to, że powinnam to robić, bo nie mam prawa odmówić. Widzę siebie, jako słabą. Przygnieciona poczuciem winy, niezadowoleniem z siebie i innymi emocjami, chodzę cały czas zmęczona. Noszę ciężar, którego nie mogę udźwignąć. Ciało choruje, psychika nie wytrzymuje. Złość i irytacja rosną we mnie im bardziej ignoruje siebie i swój stan. Dochodzę do punktu maksymalnego i mi się ulewa. Na chwilę czuję ulgę, po to tylko by znów mi się zaczęło zbierać. I takie koło zamknięte. Ulewa się, zbiera, ulewa się i zbiera. Po każdym ulewam się, mam poczucie winy, który mnie zżera od środka i męczy przez dni. Nie widzę postępów i jestem zrezygnowana. Nadal te same mechanizmy. Nie rezygnuję.
Ciąg dalszy niebawem.
Comments