Druciane okulary
Drugie zdjęcie w pudełku. Widziałam je wiele razy, więc odłożyłam je z powrotem. Nie mogę się powstrzymać i otwieram kolejne pudełko. Znajduję okulary! Przemilczę moją reakcję. Do czego mi okulary? Nawet wtedy nie nosiłam i nie potrzebowałam. Chociaż, żeby mi pasowały i były trendy, ale nie! To jakieś druciaki. Zakładam. Są bardzo niewygodne, uwierają mnie za uszami i nie leżą na nosie. Od razu je zdejmuje i kładę tam, gdzie akurat stałam, na parapet. Resztę dnia znów biegam ze ściereczką. Układam, przekładam, podkładam, byle tylko utrzymać wewnętrzne poczucie spokoju. Okulary mi nigdzie nie pasują. Nawet wśród bibelotów się wyróżniają. Świeci na nie słonce i wygląda to tak jakby same puszczały zajączki. Mają ciekawe soczewki. Kiedy patrzę na nie to widzę kolory tęczy. Biorę je do ręki i chce zobaczyć, czy faktycznie szkło ma tyle kolorów. Podnoszę i przykładam bliżej twarzy, ale nie zakładam, pamiętając, jakie są niewygodne. Patrzę przez okno. Te same drzewa, samochody, przechodnie. Wszystko wyglądają jak wcześniej. Nic nowego. Patrzę w telewizor. Zawsze miałam włączony. Ważne było, że coś leci w tle. Nie ma wtedy tej ogłuszającej i niepokojącej ciszy. Akurat leci film „Uśpieni”. Pamiętam go, widziałam wcześniej kilka razy, więc nie skupiam się na nim. Jednak teraz widzę scenę, którą zapamiętałam inaczej, coś się zmieniło. Trochę dziwne. Ignoruje to jednak. Krzątam się i dochodzę do wniosku, że najlepiej będzie jak wrzucę je razem ze zdjęciami do pudełka. Kiedy położyłam je na zdjęciu to zobaczyłam siebie w innym świetle. Założyłam je i wracam wzrokiem na zdjęcie. Teraz widzę wyraźnie, całe, a na nim wszystkich dokładnie. Nie widzę już tego, co wcześniej. Te uśmiechy są wymuszone i sztuczne. Siedzę koło taty, niby blisko, ale jest między nami duży dystans. Przychodzi mi myśl, że tylko dzieci są tam prawdziwe, a ich uśmiechy radosne. Patrzę na nie i serce mi pęka. Tak bardzo mi ich szkoda, bo dziś po wielu latach, od tego zdjęcia, one już też udają uśmiech i radość na naszych spotkaniach. Czy mogłam coś dla nich zrobić? Uprzedzić, żeby nie stały się takie same, by nie powtórzyły tych błędów? No właśnie, ale jakich błędów? Co się takiego wydarzyło przez ten czas, że twarze stały się maskami, że przepaść zastąpiła bliskość, że szczerość stała się nieakceptowana, a emocje zakazane? Czemu kolejne pokolenie stało się takie same? To właśnie wtedy, nie współczucie dla siebie, nie chęć pomocy sobie, skłoniła mnie do szukanie odpowiedzi na te pytania, ale chęć pomocy tym „maluchom” i kolejnym, aby przerwać to koło. To musi się skończyć. Czuję złość, dużą złość!
Zapraszam na ciąg dalszy w środę.
Commentaires